Dzisiaj, z mojej osobistej przekory i dla braku równowagi, znowu będzie o MH. Może zdołam wyczerpać wreszcie temat, zanim się nim znudzę.
W poprzedniej notce przedstawiałam Moanicę z serii Welcome in Monster High (można powiedzieć basic), która to prężyła się przed obiektywem w swoim firmowym makijażu. Tym razem chciałam przedstawić jej siostrę bliźniaczkę z równoległej serii - Welcome To Monster High: Dance The Fright Away! Panna przyjechała do mnie sama jedna w pudełku, według zdjęcia promocyjnego powinna prezentować się następująco:
Zdjęcie promocyjne zapożyczone z randomowej strony.
Natomiast lalka, którą dostałam wprowadziła mnie conajmniej w zakłopotanie, przede wszystkim fryzurą, jak i makijażem.
Przypomnę zdjęcie promocyjne:
A teraz znowu buzię mojej lalki:
Rozpakowałam już wiele lalek od Mattela, które miewały jakieś drobne niedoróbki, ale przyznam, że jeszcze nigdy nie spotkałam się z sytuacją, kiedy się skumulowały one w jednej lalce. I to, w sumie, dobrze dla mnie, że kupując ją założyłam, że zamierzam ją zmieniać, bo nie aż tak szkoda.
(Później nawet wyczytałam w ofercie sprzedawcy, że lalka z powodu jakiegoś-tam stanu wizualnego miała lekko obniżoną cenę, więc nawet nie byłam na nich zła).
Jest mi jednak przykro, że Mattel dopuszcza takie egzemplarze do pełnowartościowej sprzedaży i nie kontroluje jakości swoich produktów. Wstyd! (dzyń, dzyń...)
Co takiego później zrobiłam z moją Moanicą? Zmyłam wszystko i poddałam eksperymentom repainciarskim. I chyba nawet się czegoś nauczyłam, bo mam wrażenie, że znowu jestem na dobrej drodze. Wprowadziłam również używanie kredek i pasteli, jednak nie mogłam całkowicie zrezygnować z moich ulubionych farb akrylowych. ;)
W między czasie, poza kupowaniem nowych lalek, mam kolejkę panien do przeróbek. Jako, że ostatnio skończyłam jeszcze jedną monsterkę, teraz mam problem z podjęciem decyzji, kto tym razem trafi na warsztat. Jestem otwarta na sugestie ;)
Pozdrawiam :)