poniedziałek, 28 grudnia 2015

Ptaszyny

 Mam nadzieję, że wszystkim udały się święta, tak jak powinny. Tym bardziej, że z jakiegoś powodu zapomniałam opublikować wcześniej przygotowaną, chociaż chaotyczną notkę. Oto ona. Trochę nieaktualna, ale muszę ją popchnąć, żeby nie mieć zaległych wersji roboczych.

Chciałam podzielić się dobrą wiadomością. Śniegu jeszcze nie ma, ale w moim pokoju zadomowiło się kilka biedronek. Jak wiadomo, te stworzenia są przeciwieństwem jaskółek - gdy szukają schronienia w domach, wiadomo, że niedługo będzie zima. :)

Druga dobra wiadomość, to taka, że święta zniosłam dobrze. I nawet czeka specjalnie zamówiona dla mnie Neko Made to Movie. Oczywiście, bardziej nie mogę się doczekać przyjazdu mojego loff, niż samej lalki ;)

Na dzisiejszy wpis chciałam polecić któryś z moich ulubionych utworów z czasów gimbazy. Bo jakoś tak mi się naszło na sentymenty. Później się okaże dlaczego.


Miałam nie zbierać więcej EAH. Moja kolekcja miała się zamknąć na Bunny, oraz Alistairze. I nawet ich nie mam. Za to w zeszłym tygodniu wfrunęła do mnie krucza wiedźma, oraz łabędzia księżna.

Nie podobają mi się ich wielkie głowy. A to, że łby panien są większe od męskich czerepów to jakaś feministyczna dyskryminacja godząca w moje patriarchalne potrzeby polegania na płci brzydkiej. Chromosom XX u EAH jednak niesie ze sobą również cechę bąblogłowia..

 Raven Queen, którą postanowiłam nabyć pochodzi z ubogiej serii piknikowej. Jej skromne wdzianko przemówiło do mnie znacznie bardziej niż wystawniejsze kreacje legacy day, oraz thronecoming.
Zwłaszcza, że w moich oczach widzę straszne podobieństwo do Amy Lee z Evanescence. Tak, to ta pani z czarnymi skrzydełkami, która błąka się po pobojowisku i śpiewa z Seetherem. Teraz przechodzę chwilowe nawrócenie na Evanescence, ale właściwie to już wyniosłam z ich dorobku, wszystko, co mogłam. Jednak nie mogłam się oprzeć lalce, która ma tyle wspólnego z Amy, a dodatku jest taka... gotycka.


Druga lalka to Duchess Swan, która gotykiem również nie gardzi. Jest to spadkobierczyni smutnej historii z jeziora łabędziego. Lalka jest urocza, ale subtelna, ani przesłodzona, ani kiczowata. Suknia ponoć miała być baletowa, ale wiadomo, jak to bywa z realizacją projektów do produktów końcowych. Bardzo podoba mi się kolorystyka, opierająca się na czerni, bieli, oraz lawendzie. Obie lalki przedstawiają charaktery, którym wbrew sobie nie przysługuje szczęśliwe życie.

Idzie zima, a ja wciąż czekam na śnieg. Duchess byłaby idealną lalką do pozowania w białym puchu.
Za to do pokoju wpada beznadziejne światło. Niby jest go za mało, ale twarze lalek wychodziły mi  tak prześwietlone, że powinnam powtórzyć sesję. Pewnie to wina zastosowania ciemnego tła (ciągle się czegoś uczę) i braku chęci do wychodzenia na dwór (i braku chęci, by się budzić odpowiednio wcześnie). Chciałam sfotografować moją rozległą kolekcję EAH, całe cztery sztuki. No, ale łapcie chociaż to, co udało mi się uratować. Może i zdjęcia takie se, ale dały mi pole do zabaw przy kręceniu suwaczkami. Nie jestem grafikiem, wszystkie moje umiejętności ograniczają się do kilku podstawowych opcji irfanu i painta, więc możecie się klepnąć w czoło, współczuć lub wyśmiać. Ale zdecydowanie, wolałabym się śmiać z Wami, niż ze mnie.


 Tak bardzo ciemno, tak mało gamma...
 
 Tacy wykontrastowani.

 Tacy psychodeliczni.

 Tak bardzo łokieć w paincie.
Kiedyś podniosę skilla tylko po to, by lepiej zatuszować!

No, ale w końcu odkryłam nowe możliwości, których raczej i tak nie będę potrzebowała...

W następnym wpisie pokażę, jak Duchess czuła się w parku. BO SIĘ OGARNĘŁAM I JEDNAK WYSZŁAM!

Raz...


Pozdrawiam ;)

I wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, jeśli jednak nie zdołam nic opublikować przed nim.

wtorek, 24 listopada 2015

Okno.

Czas leci wolno. A nawet staje w miejscu. Jest późna jesień, ale mało pada mało deszczu. Noce szybko nadchodzą, dni są krótkie. Zimno...

W sercu też powiało chłodem. Przenika mnie pustka, jakby strach, niepokój. Nie wiem już o co, a może to tylko hormony, a może faktycznie coś przeczuwam. Chociaż pewnie dramatyzuję.
Nie chce mi się wychodzić z domu, a jak mam wolne, to nie robię nic. Czuję się normalnie tylko w pracy, bo tam nie mam czasu na myślenie i ciągle jestem czymś zajęta, albo z kimś rozmawiam, uśmiechamy się, wszyscy jesteśmy dla siebie pomocni.

Pokój jest zawalony nie lalkami, a mieszankami ziaren, suszków i różnych karm dla moich zwierząt. Nie chce mi się ich rozłożyć po szafkach. Moje życie jest czarno-białe.

Ale jednak miałam siłę, by kupić to, co uważam za piękne.

 Wpierw była Rosa Fashionistas2015. Pierwotnie przytuliłam do niej moją Lunę Summer, by porównać odcienie i uznałam, że fashionistka Nikki będzie dla niej dobra.

Następnie podreptałam do jednego z okolicznych przyjaźnie zabawkowych sklepów, w którego labiryncie regałów czasem można jeszcze znaleźć coś z zamierzchłych czasów. Stamtąd mam również Willa z Piratów.

Tak, jak myślałam, Artsy tam jeszcze była (a nawet trzy). Była droga, ale byłam gotowa płacić za swoje lenistwo.

To samo dotyczyło flockowanej Skipper. Nie kupiłam jej w markecie, kiedy była tańsza, a teraz trudniej ją znaleźć. Wciąż jeszcze pragnę Kasandry.

Jednak wróćmy do Murzynki. Chciałam je zamienić z Rosą. W końcu Rosa jest piękna i sztywna, zaś Nikki ma mold, którego nie lubię (głównie z powodu "zmarszczek" mimicznych).

Ale muszę przyznać, że Artsy w tym naturalnym makijażu bardzo mi się podoba. I nawet różowe wdzianko mi nie przeszkadza. Pasuje do niej. I jest taka boho. W dodatku, przy lepszym świetle Rosa jest ciemniejsza. Chyba mi jej szkoda.
(Taka piękna)

 Będąc jeszcze w sklepie pokusiłam się również na czerwoną kiecuszkę, nie wiem, z jakiej serii.

 Oraz niebieską kreację, która była zaprojektowana jakby dla Joyce, choć daty się nie zgadzały.


Ale głównym tematem jest jednak spam zdjęciowy Artsy, w końcu już teraz będzie coraz trudniej oglądać pierwsze fashionistki prosto z pudełka.


 (Proszę zwrócić szczególną uwagę na sparciałą gumkę na kucyku za okularami. Sparciałe gumki były wszystkie: na nadgarstkach, naszyjniku, bucie...)
 


  A teraz coś bliżej mojego samopoczucia. Mam nadzieję, że to minie.







Chcę burzy w nocy i bębnienia deszczu o sufit tuż pod moim łóżkiem. Albo śniegu...

sobota, 21 listopada 2015

Krótki spacer po krzakach.

Owe krzaki były nawet całkiem cywilizowane. W końcu z okazji Święta Niepodległości nie poszłam do jakiegoś tam zarośniętego lasu za moim domem, tylko do dużego parku gdzieś w sercu Stolicy. Było pięknie, ciepło, co i nie byłam sama. Oprócz lalek towarzyszyła mi jeszcze inna kolekcjonerka, więc mogłyśmy się podzielić różnymi doświadczeniami, oraz wymienić zachwyty, bądź niepokoje związane z naszym hobby.

Wzięłam kilka barbiatych, Jane i aparat. Zrobiłam może dwa, trzy zdjęcia. Potem siadła mi bateria, więc mogłam tylko podziwiać poczynania Touch of Shadow. Jednak robienie zdjęć lustrzanką to zupełnie inna zabawa. Może nawet lepsza. Zwłaszcza przy oglądaniu końcowych efektów.

Dziś nie zobaczycie moich zdjęć. Ja takich ładnych nie robię.

A to laleczka, która przyczyniła się do mojego zastoju. Cieszę się, że ją mam, ale w złym momencie się na nią zdecydowałam. Wydałam na nią pieniądze w zbyt spontaniczny sposób i źle przeanalizowałam swoją sytuację. A potem najadłam się tyle stresu, że w ogóle nie chciało mi się myśleć o lalkach. Nawet o mojej nowej Jane...

Jednak minęło trochę czasu, mojej słodkiej Jane miłości nie umiałam odmówić i myślę, że nasze trudne chwile już minęły. Nie ukrywam, jest bardzo uroczą lalką, z całkiem niezłą artykulacją i milutką buźką. Trochę przypomina mi Midge Dreamhause, powinny być koleżankami.

No, ale co tam będę się rozpisywać, ja tylko stałam i patrzyłam, a teraz chętnie popatrzę jeszcze raz. Zapraszam ;)








O nie! Widać kawałek mojego palca. Czyli jednak też trochę w tym uczestniczyłam, wydało się!

Gorące pozdrowienia dla Touch of Shadow, dziękuję za fajnie spędzony czas, skarżenie się na naszych chłopaków i te piękne zdjęcia.

Zapraszam również na jej bloga.

wtorek, 10 listopada 2015

Jesień, wiedźma, koń i las.

No, to skoro już w tytule notki napisałam, o czym dziś będzie, we wstępie wspomnę, że mam paskudną pogodę. Jest szaro, ponuro, a w dodatku kropi deszcz. Las jest mokry, jego kolory są nasycone, ale silny wiatr zniechęca do wszelkich spacerów. Nie chciałam zmoczyć rekwizytów, ale ostatecznie uznałam, że nie mogę już tyle czasu stać w miejscu. Chciało mi się wyjść, miałam aparat, więc trzeba tylko korzystać.

Tydzień temu też chciałam. Było nawet ładniej, niż dzisiaj. Sucho, słonecznie... Około szesnastej fala słońca spadała pod takim kątem, że cała ściana lasu wydawała się być ruda... Nawet nie wiecie, jak byłam zła, gdy odkryłam, że moja mama zapomniała wyjąć aparat z torebki i pojechała z nim gdzieś na cały dzień, choć nie był jej potrzebny.

Na zdjęcia z telefonu nie mam, co liczyć. Mój Pentagram wciąż nie jest sprawny, natomiast Alcatel ma tak słabą jakość zdjęć, że już lepiej ich nie robić.

Dziś mój wpis nie wniesie niczego nowego. Niedawno zaczął się listopad, chwilę temu wspominaliśmy naszych bliskich, przebieraliśmy siebie (i nasze lalki) za potwory, a na niektórych blogach wciąż się przejawia temat wiedźm i czarownic(pozdrawiam!). Też chciałam od siebie coś z tego tematu dołożyć. Z lekkim spóźnieniem, ale chyba wybaczycie. ;)

Choć moja przerwa była długa, pokażę lalkę z poprzedniego wpisu. Cóż tu mówić - stała się jedną z moich ulubionych, tym bardziej, że ona sama najbardziej pasowała mi do tej sesji. Oto moja wiedźma:

Ups. Oto jej kapelusz. Wycięty z cieniutkiej skórki i klejony specjalnie pod czapkę ze stożkiem. Nie jestem jego autorką, to dzieło mojej mamy. ;)

A to już moja wiedźma, obecna właścicielka skórzanego nakrycia. Pogodna i radosna, w zupełnym przeciwieństwie do lasu szarych, bezlistnych drzew. Joyce przeszła pewną przemianę, odkryła, że oprócz bycia modelką, jest również dzieckiem natury, żyjącym w zgodzie z otaczającym ją światem. Ten spacer był dla niej osobistą celebracją swojego pojednania z nadchodzącymi zmianami. Bo trzeba pamiętać. Możliwe, że jutro już ten las będzie wyglądał inaczej...

Joyce nie była jednak sama. W końcu, od lat wiadomo, że wiedźmy zwykle posiadają jeszcze swojego czarnego zwierzaka. Psy nie pasują, ropuchy są brzydkie, kruka nie miałam żadnego, a koty zbyt maintreamowe.... Trafiło więc na konia.

A gdzie najlepiej spacerować z koniem, jak nie po lesie?









Niestety, w międzyczasie okazało się, że nasza wiedźma cierpi na narkopleksję. Jednak konik był cierpliwy i grzecznie poczekał, aż jego pani się zbudzi i będą mogli pójść dalej.




A to miała być dla niego nagroda. Ostatnie jesienne jabłko, które miało najwięcej czasu by dojrzeć. Kto by się tam martwił, że rosło na młodej sośnie?



Kolejny podmuch wiatru sprawił, że ciężki owoc spadł na głowę niewiasty, ponownie otumaniając ją na chwilę. Czasem ma się w życiu ogromnego pecha. I żadnego męskiego ramienia w pobliżu.




Szybko jednak powróciła jej świadomość, przywdziała ponownie kapelusz, podniosła jabłko i postanowiła poczęstować nim swego dzielnego wierzchowca.

W tej chwili, za sprawą czarów, po ugryzieniu cudownego jabłka, koń powinien przemienić się w przepięknego młodzieńca....



 Niestety, zwierzę nie było zainteresowane owocem i zdecydowanie bardziej wolało kapelusz.

A wiedźma została sama z jabłkiem.

No dobra, konik był wciąż wierny.

Oddał wiedźmie kapelusz.

I zaczął biegać radośnie wokół niej.

Tak pięknie patatajał...


Ostatecznie Joyce nie miała żalu, że jej czar się nie udał. W końcu, kto wie, jakim by był mężczyzną... Pod warunkiem, że wierzchowiec w ogóle nie jest klaczą.

Widać czas na ukochanego dla niej jeszcze nie nadszedł.



poniedziałek, 12 października 2015

Joyce

Jestem pod wielkim wrażeniem, że sklep, który zwykle jest ubogi w lalkowe nowości, w sobotę miał  rzut fashionistek 2015. Mówię tu o numerach 7-12, bo ostatnio Mattel postanowił trochę ogarnąć bałagan w owej linii i podpisał swoje tworki liczbami porządkowymi. Imiona danych lalek wciąż są spekulacjami i nie jestem ich do końca pewna.



 Lalka, którą nabyłam, na obrazku znalezionym gdzieś w necie (źródła nie pamiętam), nazywa się Joyce. W serii nosi numerek ósmy, zaś w katalogu można ją rozpoznać jako CLN67.
(zdjęcie znalezione na jakimś blogu, jak ktoś coś kojarzy, to chętnie dodam źródło)

To na tą lalkę czekałam najdłużej i to o niej mówiłam na ostatnim spotkaniu, chociaż pewnie bez pokazania katalogu nikt mnie nie potrafił zrozumieć :D
Oczywiście, zdążyłam już ją przebrać, bo rzadko podoba mi się lalka w jej firmowych ciuszkach i koniecznie muszę ją jakoś zindywidualizować. Za to Style Raquelle bardzo polubiła niebieską kieckę i chętnie pozowała razem z nową koleżanką.

 

Posiada nowy mold, z datą 2014. Nie wiem, jaka jest jego prawidłowa nazwa, ale w zapowiedziach przyszłorocznych zauważyłam, że będzie go nosiła Teresa (również w serii "Miejski Blask" ta twarz została jej podarowana). Można więc uznać, że jest to następca moldu Summer2003, zresztą jest do niego bardzo podobny.


(Teresa Fashionistas, Joyce Fashionistas 2015, Cali Girl Summer)

Co do samej lalki, mam dobrą i złą wiadomość. Dobre jest to, co już widzimy na zdjęciach. Jest piękna :). Nowy mold, fajna kolorystyka, buty i ubranko są ze sobą świetnie połączone. Sukienka jest starannie odszyta i to nic, że wygląda, jak ciążowa. Taki krój.

Zła wiadomość, to wykonanie lalki. Mattel skupił się na projekcie, ale fabryki strasznie zaniedbały jej włosy. Na plecach, zamiast loków, jest jeden, wielki kołtun. Kupujemy nową lalkę, która już po wyjęciu z pudełka, wygląda, jak przeżuta przez hordę przedszkolaków. Dodatkowo, są one rzadko rootowane. Kto ma Midge Dreamhause, będzie wiedział, o co chodzi.

 
 

Sztywne ciałko było już w założeniach serii, więc nie jestem nim jakoś mocno rozczarowana. Kto nie planuje hybrydowania, będzie miał problemy z ustawianiem jej do zdjęć, kto zamierza taki zabieg - kolor skóry jest taki sam, jak standardowa Raquelle. Żeby mieć w pełni satysfakcjonującą lalkę, trzeba zainwestować w nowe ciałko, oraz poświęcić trochę czasu na ratowanie włosów.

Mi jednak wszystko rekompensuje ta śliczna buzia i ogólnie, nie żałuję, że wydałam te 37złotych ;)

 

Niebawem spróbuję zająć się jej włosami.

Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość. Mattel dodał w pudełkach o jedną zszywkę więcej. Myślę, że ma to ograniczyć wyjmowanie butów lalkom w sklepach. Bez uszkodzenia go, jest to teraz niemożliwe.