Witam po kolejnej samowolnej przerwie. Znowu traktuję bloga po macoszemu. Właściwie to nawet gorzej, niż macocha, bo taka, chociaż bez czułości, jednak zapewnia jakieś minimum bytowe. Ja natomiast nie zaglądałam tu od dłuższego czasu, więc gdyby mój blog był jakimś istnieniem organicznym, to by umarł. Tu zdecydowanie dostrzegam plusy czegoś, co nie ucierpi zbytnio po zaniedbaniu i w radości znajduję moment, w którym mogę chociaż pokazać, że sama gdzieś tam sobie żyję...
To lato było dla mnie umiarkowanie dobre. Większość wydarzeń była pozytywna, tudzież miła i nie przynosiła gorszych konsekwencji, ale doświadczyłam pewnej katastrofy, która odsunęła mnie na chwile od sieci. Spalił mi się komputer. Nie to, żeby chociaż były przy tym jakieś płomienie i wybuchy, bo wtedy przynajmniej miałabym ciekawsze wspomnienia, ale po prostu przestał działać. Stara dobra Siódemka Windowsa nie mogła sobie poradzić ze swoim istnieniem i po kolejnej nieudanej próbie "naprawienia błędu" odcięłam źródło zasilania, by dać ostygnąć... Na wieki.
Po otwarciu pacjenta okazało się, że płyta jest sfajczona, a pasta termoprzewodząca już dawno przestała spełniać swoją funkcję. Przy jednostkach stacjonarnych takie elementy da się zastąpić nowymi, ale już w przypadku ośmioletnich laptopów nie są to działania, których warto się podejmować.
A więc uczcijmy pamięcią mojego starego Asusa NV-cośtam-cośtam-61. To był dobry komputer.
[*]
No dobra. Ale bez komputera byłam zaledwie dwa tygodnie. I nawet robiłam w tym czasie zdjęcia, tylko ich nie obrabiałam. Nie ma dla mnie więcej usprawiedliwień :)
Dzisiaj zamieszczę tylko namiastkę. Owym lalkom zamierzam poświęcić głębszą uwagę w osobnych wpisach, ale nie wytrzymię, jeśli jednak nie pokażę chociaż zajawki.
Roszpunki.
Roszpunka jest tworem powodowanym przez moją wybredność względem Roszpunek obecnych na rynku: Mattelowskich, DS-owskich i tych od Hasbro - żadna z nich nie jest w stanie ująć postaci z bajki, chociaż taki był cel ich powstania. Nie twierdzę, że hybryda, którą utworzyłam, jest od nich lepsza. Po prostu bardziej spełnia moje oczekiwania. Marzyła mi się panienka o cechach bardziej odpowiadających oryginałowi - żeby miała tak samo nosek zadarty, filigranową sylwetkę i nieco dłuższe włosy o żywszym odcieniu. Pasm w odpowiednim kolorze nie znalazłam, ale żarówiasty żółty bardziej mi odpowiada, niż blada słoma, w dodatku mogę sobie wmawiać, że moja Raszpla jest czymś spomiędzy wersji i z bajki i z serialu. Do pełni szczęścia pozostaje mi jeszcze zorganizowanie sukienki i docelowych ozdób do włosów. W przyszłości rozważę również repaint.
Owe zdjęcia są efektem ubocznym ukulturalniania się w szanownym towarzystwie innych lalkowych pasjonatek: Inki i Zbieraczki Dziwaczki. Po zaliczeniu wystawy w pobliskim muzeum, kiedy już wszyscy zdążyli nabrać myśli, że jesteśmy porządne i normalne, nasze kroki skierowały się na plac zabaw, aby rozwiać wszelkie pozory. Lalki wyszły nam z toreb i zaatakowały otoczenie. Roszpunka zupełnie podświadomie zajęła wieżę i zaczęła odgrywać swoją rolę uwięzionej, co natychmiast poskutkowało znalezieniem się chętnego na księcia.
-Raszplo, daj no dreda!
-A mieszkanie to masz?
-Uuu, ciężko w tych czasach o mieszkanie.
-A samochód masz?
-Uuu, ciężko o samochód.
-To i o dreda może być ciężko.*
Kiedy już wywiad z nowopoznanym ujawnił jego brak zdolności kredytowych, obie strony grzecznie sobie podziękowały za znajomość, pozostawiając jedynie we wspomnieniach owe szaleństwo tamtych przelotnych chwil...
Następnym moim łołakiem jest Merida. Merida się obeszła bez rerootu i zaliczyła jedynie przeszczep całej głowy (albo całego ciała, zależy, z której strony to rozstrzygać). Włosy zakręciłam na drucikach, co spowodowało chaos na głowie, będący średnio estetycznym, ale zdecydowanie pasującym do jej kreacji.
Specjalnie do tego projektu nabyłam trupka, aby nie wprowadzać ingerencji w moją pierwszą Meridę (taką prosto z pudełka). Stąd ślady długopisu w kącikach ust, za które jeszcze się nie zabrałam. Na pocieszenie mogę wspomnieć, że w przypadku Walecznej włosy od Disney Store bardzo ładnie współpracują z wrzątkiem i odżwką.
Pewnie niekoniecznie widać, ale największą ingerencją było przydzielenie jej grubszego ciałka mtm. W końcu Merida w bajce była lekko przy kości. Po tej zmianie musiałam się postarać o poszerzoną wersję sukienki, i - ta dam! - oto pseudosukienka, którą uszyłam na maszynie. Jest to wersja uproszczona, bo akceptuję swoje lenistwo i umiem znajdować kompromisy w moich możliwościach krawieckich :)
Kolejne zdjęcia to to, co przypadkowo cyknęłam Dziewczynom - to już nie moje lalki. Bardziej byłam skupiona na macaniu ich, niż uwiecznianiu na zdjęciach. Tym bardziej, że średnio miałam wenę na sesję, co widać wyżej.
Dzidzia Gugu
Piękne, inkowe modelki
I to, co było do omacania przez naszą trójkę :)
Pozdrawiam i do następnego.
*Nawiązanie do skeczu z Kabaretu Potem "Narzeczony". Kto nie widział i lubi mój poziom poczucia humoru, to polecam.
Takie zaległości to ja lubię oglądać :D
OdpowiedzUsuńRoszpunka prezentuje się naprawdę świetnie a Merida jest jedyna w swoim rodzaju.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że posty będą pojawiać się częściej :)
Merida jaka fajna na tej huśtawce :D
OdpowiedzUsuń