wtorek, 29 września 2015

Grace po ślubnemu

Chciałam podziękować Wam za wszystkie komentarze spod poprzedniego wpisu. Bardzo wiele dla mnie znaczą, dodały mi otuchy i sprawiły, że jest mi trochę cieplej na serduszku. Fakt, że "problem" opisałam dla przykładu i teoretycznie go w sobie wytłumiłam, ale zawsze gdzieś w głębi pozostaje jakiś żal i poczucie wyobcowania. Dzięki Wam, wiem, że nie tylko ja odstawałam od swojej grupy. Może to cecha wrażliwych... Niewrażliwi, choćby na piękno, nie interesowaliby się lalkami... ;)

Moje długie milczenie nie było związane z załamaniem. Wciąż dużo się dzieje w moim życiu, a ja dość mocno się w nie angażuję. Gdy wracam do domu mam siłę tylko, by się położyć do łóżka. A i tak nie mogę się wyspać, bo zaraz dzwoni budzik. Czuję się trochę, jak w bajce "Księżniczka i Żaba".
Insza sprawa jest taka, że idzie jesień, a złapanie dobrego światła w domu już nie należy do tak łatwych. Jak również... nagle przestałam mieć pomysły na notki. Historyjki mi wypadły z głowy. Niby mam lalki, ale nie wiem, którą dać i o czym... Tak, jak ostatni wpis był całkowicie spontaniczny, tak przed nim samym miałam ułożony w miarę sensowny plan... I on mi prysł.

Z lalkami też się trochę dzieje. Co nieco im uszyję, ale wciąż to są drobiazgi... Żaden z tych drobiazgów nie nadaje się na osobny wpis... bo to tak jakbym Was nie szanowała, zawracając głowę byle czym. Niech się zbierze ich więcej ;)

Dziś przedstawię Grace, która właściwie to jest całkiem podobna do Tiany ze wspomnianej już przeze mnie bajki. Długo myślałam nad strojem dla niej, średnio umiem trzymać lalki w ich oryginalnych stylizacjach. Sukienka Grace bardzo mi się podoba, ale chyba chętniej bym ją zobaczyła na kimś innym. Usta lalki też nieco mnie drażniły i wahałam się, czy nie pójść śladem Inki i nie zrobić demakijażu. Pasowałyby jej ciemniejsze. Ale chwilowo biała prostota, oraz czerwony kwiatek doskonale spajają się z panną w całość, więc niech tak zostanie.


 Chociaż miałam w tle białą ścianę, to musiałam się przenieść bliżej okna.





 Miałam dylemat między dwoma sukienkami. Obie białe, jedna z ładniejszą górą, druga z ładniejszym dołem...

 



 Tak mało światła...
 
Choć tak duże okno.

Obiecuję, że następnym razem nie będę pisać tak długich wstępów...

czwartek, 10 września 2015

Nie rozmawiajmy o problemach.

Każdy ma w życiu coś, z czym nie może sobie poradzić, czego się boi i co za nim się ciągnie latami...
No, ja na przykład przez całe dzieciństwo byłam szkalowana przez rówieśników, a otaczający mnie dorośli ignorowali problem, albo obwiniali za to, że nie umiem się postawić.

Ale przeszłam przez to, jestem silniejsza. Otaczają mnie przyjaciele, którym ufam i o których wiem, że mnie wesprą, gdy będę tego potrzebowała. Facet klatą zasłoni, wyśmieją spiski, bo naprawdę jestem dla nich ważna...

Jednak, gdy spotkam kogoś z dawnej podstawówki, znowu zawala mi się świat pod stopami i mam wrażenie, że przypadkowi przechodnie obserwują mnie tylko po to, by znaleźć jakiś powód do wyśmiania. Raz po takiej sytuacji zamknęłam się w domu, zrezygnowałam ze wszystkich planów. Przez trzy dni siedziałam spięta i struta, w obawie, że już mnie wyśledzili i dotarli do moich znajomych. Że znowu nie będę miała nikogo, bo jestem żałosna, dziwna, wstrętna, czy coś w ten deseń...

Bałam się też, że rozpoznają siostrę, którą odprowadzam do szkoły i zaczną się nad nią znęcać. Lub mój zaparkowany samochód i go zniszczą. Będą śledzić pod dom, by otruć psa, nie wiem, to nawet nierealne...

Jak trzeba być podłym i bezmyślnym, by pozornie ułożone życie kogoś już zupełnie obcego zachwiać tak mocno przy fundamentach. Jaką można mieć z tego satysfakcję, skoro nawet nie widać "skutków"..?

A potem myślę... Mam już dwudziestkę na karku, zrobiłam dwa tytuły zawodowe, mam pracę, pasję(nawet kilka), ciągle się z czymś rozwijam, zdobywam nowe doświadczenia. I znajomych porozrzucanych po całej Polsce. Tymczasem oni od czasu tej szkoły nie robią nic innego, tylko piją i chleją... w tym samym lasku za budą. W czym właściwie są lepsi?

Po rówieśnikach był jeszcze brat, rodzice i toksyczny związek. Po wszystkim jestem silniejsza i słabsza jednocześnie. Ale z pewnością mądrzejsza i bardziej lojalna wobec siebie. Teraz w lalkach znajduję spokój i całkiem mi z tym dobrze. Od momentu znalezienia pracy  nie obgryzam paznokci, praktycznie nie mam problemów. Jest stabilnie i zmierzam ku dobremu.

Ale co, jeśli ktoś nie widzi perspektyw na pogodzenie się z sobą? Kiedy wyjście z dołka jest zbyt strome?

Nieee, jestem zbyt poważna, tu miało być pełno głupawych tekstów i dennych żarcików.
To nie mój blog!
Winylowy Orszaku, pomóż, potrzebuję terapii!

 Barbie: Jestem, żeby służyć! Pilnie się uczyłam i zostałam psychologiem. Chcę pomagać ludziom ulżyć w ich cierpieniach.

 Barbie: Proszę, opowiedz mi o swoich problemach? Od czego to wszystko się zaczęło?

 Barbie: O... Chyba kompleksów to Ty nie masz...

Ryan: Od kiedy pamiętam, zawsze byłem tym gorszym. On zawsze miał lepsze ciuchy, większą popularność, oraz dziewczynę dla której mogę oszaleć.
Barbie: O...
Ryan: Gdy próbuję stanąć z nim na równi, zostaję ośmieszony, jedyne, co mogę to przebywać w jego cieniu. I wiesz, co... Mógłbym to znieść, patrzeć, jak się wiecznie wywyższa, ale jest coś gorszego.

 Ryan: Na imię mam Ryan, ale noszę majtki KENA!!!

Barbie: Bardzo mi przykro, ale to Mattel dał takie przeznaczenie...
Ryan: Nie, Barbie, właśnie TO jest przeznaczenie!
Barbie: Co?
  Ryan: Zobacz, gdzie jesteśmy. W Winylowym Orszaku. To nasza przyszłość, to ONA nas wybrała. Sami, bez Kena. Ty i ja. Barbie i Ryan.

Ryan: Jesteśmy do siebie tak bardzo podobni. Ten sam odcień skóry...
Barbie: I co, chcesz na głowy się zamienić?
Ryan: Skazani na bycie w Winylowym Orszaku. Oboje z serii Fashionistas, oboje piękni, stylowi.
Barbie: Ej, zaraz. Ja nie noszę na bieliźnie imienia mojego chłopaka.

Ryan: KEN NIE JEST MOIM CHŁOPAKIEM!

Barbie: Uch... Jednak wybrałam złą karierę...




Psst. Jestem takim dziwnym simsem, który ma dwa paski nastrojów jednocześnie. Może to tłumaczy taką rozbieżność w tej notce. Pozdrawiam :)

środa, 9 września 2015

Ruda!

Jak już wspomniałam, wreszcie udało mi się upolować Teresę, na którą już tyle czasu ostrzyłam swe tępe ząbki. Ile się za nią nałaziłam, to niektórzy mogli już słyszeć ;) Nie znalazłam jej w żadnym z warszawskich sklepów. W końcu zwątpiłam i sięgnęłam po coś, czego się po prostu boję - allegro. Konta użyczyła mi koleżanka i o dziwo cała transakcja przebiegła pomyślnie, a sama Tereska przybyła do mnie dwa robocze dni później.

Niestety, już wiem, czemu nie jestem zwolenniczką kupowania lalek przez internet. Moja panienka ma trochę krzywo naklejone oczy. Właściwie to się nie rzuca za bardzo, ale ja to widzę i czuję jakieś lekkie ukłucie. Przemalowywać jej nie będę, bo właśnie ten delikatny makijaż tak sobie cenię w nowych fash... Ale jeszcze noszę w sobie wątpliwości, może powinnam kupić drugą? Tania jest, a jednocześnie bardzo atrakcyjna... Ech, nie zwariuj. Oto moja Ruda, już po przebraniu.








Lalka po przeniesieniu na Raquelle zyskała jeszcze więcej uroku, niż miała wcześniej. Bardzo cieszy mnie jej kolor włosów, choć wciąż nie jest to odcień moich. Buty są świetne i spajają Rudą z każdą stylizacją. Wcale ich nie zmienia, pewnie muszą jej śmierdzieć stopy.

Wyraz twarzy lalki jednak świadczy o tym, że właściwie to ona ma na wszystko wywalone, nawet na to, co wyczyniają inne lalki. ;P

niedziela, 6 września 2015

Od Teresy dla Teresy

Teresa Fashion Fever była u mnie dość długo. Ciężko było mi ją zidentyfikować (zwłaszcza znaleźć nazwę moldu). Jeszcze ciężej ubrać tak, żeby mi się podobało.

Ta lalka jest, jak dla mnie uosobieniem lata. Nawet uroda się zgadza. Brakowało czegoś, co to podkreśli.

Aż przyszła do mnie nowa Teresa z inną sukienką. Z jakiegoś powodu bardziej pasowała mi do starej.











Pozdrawiam ;)

wtorek, 1 września 2015

Raquelle - ciekawostka.

Cześć, zrobiłam małe przemeblowanie na półce. Uporządkowałam książki, tak by jak najmniej lalek musiało stać. A właściwie, żeby stały tylko te, które nie umieją inaczej. Jest tam również Raquelle (a nawet dwie)...

Plażowa Raquelle nigdy nie miała u mnie łatwego życia. Już w momencie kupna, mogła się poszczycić artykulacją godną ofiary wypadku drogowego. Zupełnie, jakby miała wszystkie kończyny w gipsie. Szyję też miała unieruchomioną, bo producent postanowił zaoszczędzić na kotwiczce mocującej głowę.

To zdjęcie idealnie ukazuje możliwości jej poprzedniego ciałka. źródło

 Później przełożyłam jej główkę na klona fashionistki. I wydawało się dobrze, poza kilkoma rzeczami.
* stawy były luźne, jak u pajacyka.
*odcień skóry był biały jak kartka.
*plastik sam z siebie walił tandetą.
*błyszczał!
*kotwica urwała się sama z siebie...

Więc znowu zwątpiłam. Żeby mieć oryginalne ciałko Raquelle, musiałabym kupić samą Raquelle, przy czym i tak bym została z nadprogramową głową... Ciało schowałam, łeb zdjęłam i spisałam go na straty. Rozpoczęłam eksperymenty.




Kiedy już wykroiłam (krzywo!) zęby, postanowiłam się zabawić w protetyka i dziurę potraktowałam kropelką.

A potem chciałam pomalować, ale mój pędzelek z eyeliner'a stwierdził, że ma dziś zły dzień i zgubił wszystkie włosy. Zapasowego nie mogłam znaleźć i byłam straaasznie zdesperowana.


I powiem Wam tak: Jak na malowanie przy zapadającym zmroku, w trakcie oglądania filmu i przy użyciu wykałaczki maczanej w farbie jest nawet nieźle... :D



A jednak już w tej chwili zapowiadam próbę poprawy. Pozdrawiam :)

Psss... Ciałko od fash w panterkowej spódniczce. Raquelle plażowa jest ciut ciemniejsza od normalnej.