wtorek, 3 stycznia 2017

Ciężki post o żalach 2016

Witam wszystkich w Nowym Roku. Na pierwszy rzut oka nie widać, żeby coś się zmieniło. Dalej jest zimno, dalej jest ciemno, ja dalej nie bloguję, leń...

Ale tamten rok minął, co oznacza, że zostawiłam go za sobą. To chyba dobry moment, żeby wreszcie odciąć się od problemów, nad którymi tak mocno biadoliłam. Teraz mogę się podzielić bez wymuszania słów współczucia, wsparcia. Pośmiać się, że sobie dałam radę, choć ciążyło nade mną jakieś okropne fatum.

Wybaczcie mi tę ścianę biadolenia. Jeśli ktoś nie chce czytać, to podpowiem, że na dole wpisu znajdują się zdjęcia i może je obejrzeć, po czym udać, że nic innego tu nie było.




Bo jakby sobie pomyśleć, że tylko zepsuł mi się samochód, to przecież nie jest wielka tragedia. Ludziom się psują samochody, wtedy oddaje się je do serwisu, płaci za naprawę, a potem jeździ dalej. Niestety wkrótce dowiedziałam się, że nie ma, czego naprawiać. Niestety, mieszkam na takim zadupiu, że bez samochodu ciężko jest się dostać nawet do pociągów. W lecie to by nawet dało radę, ale zostawianie roweru na 14 godzin w miejscu, gdzie mi już go kiedyś ukradli po zaledwie dwóch nie jest dobrym pomysłem. Nie no, ale dam radę. Kupiłam bilet miesięczny. Na stację podwoziła mnie mama. Uznałam, że pojeżdżę trochę pociągami, przynajmniej to będzie dobry pretekst, żeby pograć w pokemony w drodze do pracy (w samochodzie to tak trochę trudniej, nie..?).
W autobusie ktoś ukradł mi portfel. Ok, dam radę. Zamiast iść do pracy, zgłaszałam sprawę na policję, zastrzegłam dokumenty, złożyłam wnioski o wydanie nowego prawa jazdy i dowodu osobistego. W końcu, jedynym dokumentem, jaki posiadałam okazał się dowód rejestracyjny do auta, które już nie będzie mogło jeździć. Zaś w punkcie obsługi pasażera powiedzieli mi, że coś się źle zakodowało i nie mogą mi przepisać biletu na nową kartę, musiałam go kupić drugi raz, mimo, że na poprzednim przejeździłam trzy dni.
W następnym tygodniu mama mnie wiozła swoim kochanym fiacikiem i jakiś imbecyl wymusił pierwszeństwo, gdy wyjeżdżał na skrzyżowanie. Skasowane trzy auta, jedno zarysowane, kobieta, której wbito się w drzwi zabrana do szpitala. Maluszek trzaśnięty i z przodu i z tyłu, po kilku godzinach ubezpieczyciel zabiera na lawetę (ale po tygodniach tak zaniżył jego wartość, że naprawa, jakiej się podjęli była czystą kpiną). Na pociąg musieliśmy zabierać się z bratem.
Doszłam do takiego pecha, że świeżo kupiona parasolka złamała mi się na wietrze jeszcze zanim przeszłam do końca parkingu przed moją pracą.
Szczurki też się pochorowały, więc przy okazji zaczęłam się zmagać z martwicą rogówki, ropniem w uchu i guzem przysadki. Tylko Czarna była zdrowa, ale była strasznie zazdrosna o moją uwagę i powtarzające się wycieczki do weta. Nie dość, że dojazd do pracy wydłużył się o blisko godzinę, to jeszcze rano i wieczorem musiałam podawać krople i zastrzyki.
Brat też skasował samochód, bo robotnicy nie zabezpieczyli studzienki kanalizacyjnej na noc.
Do sklepu jakiś facet przyniósł dwa cudowne szczurki, o których powiedział, że oddaje, bo śmierdzą, a winter is coming i nie będzie mógł mieć wiecznie otwartego okna.
Szczurki poszły do mnie, nagle obchód zwierzyńca stał się jeszcze dłuższe.
W urzędzie nie chcieli mi wydać prawa jazdy, bo nie miałam dowodu osobistego.
Jedynym ciepłem po powrocie do domu witała mnie Maseczka z przysadką, która upodobała sobie spanie na mojej stopie, albo w koszu na skarpetki. W końcu i ona się poddała i pewnego ranka znalazłam jej ciepełko na podłodze i przez tydzień nie mogłam jej pochować.
Chłopak się ode mnie odciął, gdy chciałam wylać żale. Bo go dołowałam.
Ale dalej się pojawiał, kiedy miał lepszy humor i sam czegoś chciał.
Posłałam go w diabły z okazji nowego roku.
...

A samochód kupiłam sobie drugi. Co prawda dopiero teraz mogę nim jeździć, ale wreszcie wszystko nabiera normalnych kolorów, a ja będę miała więcej czasu dla siebie. Czy dla lalek, tego nie wiem. Nie wiem, jakie lalki będę mogła sobie kupować z czystym sumieniem, bo ostatnio miałam serię znacznie ważniejszych wydatków i wiecznie mi na coś brakuje. Mimo docenienia przez szefa i podwyżki.

Dałam radę, z każdym z tych problemów z nich rozprawiłam się jak rycerz ze smokiem (choć smok miał trujące kły, a zbroja pordzewiałe blachy). Tym trudniej było, gdy musiałam walczyć sama, bo wsparcie, na które liczyłam, po prostu się ode mnie odwróciło. Ale jestem z siebie dumna i wierzę, że każdy powinien walczyć. Pozostał mi tylko jeden najtrudniejszy smok do pokonania, ale nie jest groźny. Myślę, że, póki nie nazbieram sił, mogę się nawet z nim zaprzyjaźnić. Jest nim bałagan w pokoju.

Nie wiem też, kiedy będę mogła robić normalne zdjęcia, bo wśród materialnych ofiar ostatniego kwartału 2016 znalazł się również aparat z kartą pamięci. Dziś macie szczęście - zdjęcia znowu robiła Faeriel swoją lustrzanką. Ale w najbliższej przyszłości pozostaje mi tylko telefon.



 A na zdjęciach bambusowa Spectra. Długo odwlekałam zakup tej postaci do mojej kolekcji. Podobała mi się, ale zawsze miałam do kupienia kogoś innego. Raz prawie wzięłam piżamkową, ale rozmyśliłam się, bo jej głowa wydawała mi się być jakaś bardziej nadmuchana... Właściwie to wierzyłam, że wciąż jeszcze czekam na najlepsze wydanie Spectry, w końcu to jedna z głównych bohaterek tej całej szkoły z potworami.


A tu klops, widać Mattel twierdził inaczej, bo nie dość, że walnął reboota, to jeszcze zapomniał o Spectrze... która już wtedy była idealna. Tak więc kupiłam Spectrę z pierwszego lepszego wydania, do którego miałam dostęp, w strachu, że zanim się zbiorę, to nie dostanę już żadnej, bo po prostu znika z produkcji.

Jak Opatrzność będzie miała więcej przychylności, to zamówię jeszcze w sieci Spectrę w ubraniu bardziej typowym dla jej stylu. Teraz chciałam zabezpieczyć tylko postać i jeszcze nie wiem, jakie zmiany podejmę w samej konkretnej lalce. Włosy są tak tłuste, że nie da się ich umyć, może to dobry pretekst do ich przeszycia.















Bądźcie silni. I niech ten rok będzie dla nas dobry.