środa, 17 kwietnia 2019

Otwieram...

Czasami, gdy jeżdżę do rodziców, mój wzrok pada na pobocze, gdzie mijam nowy sklep z zabawkami. Nigdy nie miałam okazji się tam zatrzymać, bo albo daleko przystanek i nie chce mi się iść, albo mam za mało czasu, by móc nieco zboczyć z drogi. Niby w małych sklepikach można czasem znaleźć perełki, ale jakoś średnio się łudzę, by w dystrybucji Mattela na polski rynek było coś więcej, niż oferty widziane choćby na allegro... Owy sklepik ma cudowny napis, który ma zachęcić klientów do odwiedzin, a mianowicie:
 

"ZABAWKI! JUŻ OTWARTE!"

No, więc zamysł reklamy, aby zapadała w pamięć, został osiągnięty. Efektem ubocznym tego hasła są głupie skojarzenia z uszkodzonymi opakowaniami ;)

W międzyczasie udało mi się znaleźć na allegro wymarzone przeze mnie lalki. Przyjechały nowe, w pudełkach, jeszcze nie śmigane.
Miałam ambicję, żeby posprzątać część domu przed rozpakowaniem ich. Byłam ciekawa siły swojego lenistwa i okazało się, że umiem wytrzymać lekko ponad tydzień bez radości wyciągania nowej lalki. Motywację do sprzątania zwiększyło pojawienie się trzeciego pudełka. Koniec końców, nadszedł czas, aby zrobić sobie dzień dziecka.

Pierwszą i najkrócej siedzącą u mnie lalką, była Skipper z afro na ciałku petite, znana szumnie, jako Fashionistas #93. Już od dawna czaiłam się na nią, a głównym powodem mojego zainteresowania była koronkowa sukienka w lawendowym kolorze. Pojawienie się samej lalki traktowałam raczej jako efekt uboczny mojego zakupu - i dobrze, bo bym się znowu rozczarowała :)

Patrzcie na buzię! Nie jest źle?

A teraz?!

Makijaż swoje, a mold swoje. Jest to kolejna lalka, która ma na twarzy aż cztery kąciki ust. Nie chciałam już pisać o gryzącym w oczy kolorze szminki. Nawet po zobaczeniu zdjęcia promo, wiedziałam, że będę potrzebowała ją zmyć. Dodatkową wpadką projektu tego modelu, jest nadruk rumieńców - dokładnie w tym samym kolorze, co skóra lalki, idealnie okrągłych i błyszczących się. Przy odpowiednim ustawieniu dość widocznie odcinał się od twarzy.

Ze względu na usta, miałam ją pieszczotliwie nazywać Piggy, ale przez owe policzki mam coraz częstsze skojarzenie z jakimś potwornym klownem. Chyba muszę sięgnąć po zmywacz znacznie szybciej...


Z daleka nie jest jeszcze tak (strasznie) koszmarna...

Może nawet stworzyć pozory sympatycznej lalki.

Ma też ciekawą fryzurę i miękkie włosy.

Buty to klapki na obcasie. Nie widziałam jeszcze takiego odlewu. Nie mają zabezpieczenia na pięte, ale są na tyle ciasne, żeby nie spadały same z nogi. Prawdopodobnie to do nich miała pasować szminka.

Dodatkowym fantem są całkiem ładne okulary. Niestety, ja swoim zdarłam trochę srebrnej farby podczas zdejmowania ich z lalki.

Najbardziej jestem zadowolona z sukienki, którą musiałam jak najszybciej zabrać :)

Nowa Skipper - stara Skipper. Oceńcie sami :)


Następną uwolnioną była pieguska. Fashionistas nr. 108. Charakterystyczną cechą lalki są piegi obecne nie tylko na twarzy (te naniesione przez nadruk), ale również wtopione w plastik, z którego wykonane jest ciałko. Na buzi też jest trochę piegów niezależnych od makijażu, jednak nie znalazłam ich np. na skalpie. Zapewniam, że poza tym, lalka ma piegi wszędzie, również na majtkach!

Warto też zwrócić uwagę na bardzo udany malunek oka - rzęsy są różnej długości i dają dość realistyczny efekt.

Ubranie to element, który najmniej mi się podoba. Za sukienkę robi prostokątny, sztywny fragment materiału, zapinany z tyłu na całej długości. Przypomina mi sukienkę z szelkami od innej fashionistki (tym razem z moldem Raquelle i zielonymi pasmami włosów).

Natomiast, buty ma genialne. Zarówno, jeśli chodzi o kolor, jak i typ obuwia. Nosiłam kiedyś bardzo podobne, również zielone, tym bardziej ich widok wywołuje u mnie miłe uczucia.

W formie dodatku dostajemy nerkę. Wreszcie coś innego, fajnie. Ma ona nawet funkcję regulacji paska, z tyłu jest zapinany na trzy dziurki.

Włosy są w lekkim nieładzie, ale za to ich kolor świetnie pasuje do urody i karnacji.

Nie mogłam się oprzeć i musiałam zebrać z obu zestawów to, co najlepsze. Pieguska wygląda, jakby była stworzona do tej sukienki, a różnica rozmiarów nie jest tu zbyt widoczna.

Mam ochotę zabrać ją w jakieś kwiaty.

Ostatnia na wolność załapała się grubinka z okazałym afro, Fashionistas nr. 105.
Pierwsze, co się rzuca w oczy, to jasny kolor szminki. Zaskakujące jest to, że w tym przypadku mnie on nie razi. Niby też jest efekt czterech kącików ust, ale zapewniam, że na żywo ten makijaż niczym mnie nie raził. Jedynym moim wrażeniem, jest przekonanie o pięknie tej twarzy :)


Świeżo po wyjęciu z pudełka lalka może pozować do plażowych sesji - dając iluzję mocnego wiatru w plecy.

Włosy są przyjemnie miękkie i podatne na ugniatanie. Dzięki tym zabiegam można było dość szybko nadać im pożądany kształt.




Złote kolczyki-koła idealnie pasują do stylizacji tej lalki. Chyba nigdy ich nie wyjmę.

Buty - rodzaj tenisówek, tym razem na ciut większą stopę.


Sukienka jest z elastycznego materiału. Nie ma żadnego zapięcia, trzeba zdejmować ją przez tułów. Wydaje mi się, że nie będzie to zbyt dużym utrudnieniem. Bardzo podoba mi się jej fason, oraz wyrazisty wzór, który dodatkowo podkreśla krągłą figurę lalki. I czyni ją jeszcze bardziej atrakcyjną.

Na koniec moje wszystkie lalki z tak mocno kręconym typem włosów.

Jakie mam wrażenia z tych zakupów? Jestem zadowolona. Najsłabszym ogniwem jest buzia lawendowej Skipper, jednak jej sukienka jakoś mi to wynagradza. Ma też fajne włosy, a to wydaje mi się nawet ważniejsze, niż makijaż, który mogę łatwo zmienić. Pozostałe dziewczyny są dla mnie całkowicie udane i to one przyniosły mi najwięcej radości. Bardzo cieszy mnie też to, że te trzy lalki są bardzo trudne do znalezienia w sklepach (za jedną z nich zjeździłam nawet pół Warszawy). Ostatecznie udało mi się je znaleźć w internetach, więc, jeśli ktoś ich szuka w Polsce to zalecam regularne przegrzebywanie ofert. Dzięki tym łupom wciąż mam nadzieję, że jeszcze uda mi się zdobyć rockową Dayę (fashionistas nr. 87)... Gdyby ktoś na nią trafił, to proszę dać mi znać ;)



Pozdrawiam :)

piątek, 12 kwietnia 2019

Tango

Z pozoru jestem prostym człowiekiem - była ładna pogoda, miałam czas, no to poszłam w krzaki!

A w krzakach cuda: przyroda. Owa ona się budzi, rośnie i rozkwita. Roślinki zielenieją, ptaszki ćwierkają, a robaczki wypełzują, zupełnie nieświadome bycia zdobyczami mojego polowania. To akurat szczęście dla nich, bo polowałam z aparatem. No i raczej tak, przy okazji.

Robaczek.


Kwiatek.


Kwiatek.


Trawka.

Jak widzicie, nie kłamałam. Robi się pięknie i nawet moja depresyjna dusza ma w takich momentach przebłyski energii i chęci do działania. To akurat był początek tygodnia i w międzyczasie zdążyło się ochłodzić, ale weekend znowu zapowiada się jako ciepły i przyjemny... Mmm, będę dręczyć ogródek i czyścić samochód, nie mogę się doczekać. Chyba znowu się wyśpię na zapas.

Ale gdybym sama chodziła w krzaki, to miałoby się nijak do tematyki tego bloga. Razem ze mną udała się moja słowiańska piękność, eks-wróżka, Dori z Diamentowego Pałacu, zwana u mnie Tango.
Nie ukrywam, że jest to jedna z moich ulubionych lalek. Pamiętam, jak ją upolowałam w oryginalnej wersji, jak zaliczyła dwa przeszczepy (wpierw ciałko od Luxury Fashion, potem MTM), jak w międzyczasie coraz mniej śmierdziała tytoniem po poprzednim właścicielu. Dziś Tango jest wolna od nałogów, no może oprócz marzycielstwa, ale to już mi nie przeszkadza. Sama jestem uzależniona od wody, spania i czekolady...



Miejscem sesji były chaszcze na tyłach jakiegoś pawilonu handlowego. Nie sprawdzałam dokładnie okolicy, przyprowadziła mnie tam Nina, z którą prowadziłyśmy rywalizację o dostęp do najpiękniej kwitnącego krzaczka, by robić przy nim zdjęcia. Ostatecznie, musiałyśmy zmieścić się tam obie i dzisiaj ja publikuję swoje zdjęcia, a niebawem pewnie pojawią się też prace Niny, na jej własnym blogu.


Do jednego zdjęcia nawet pożyczyłam od Niny gitarę...


Ale głównym rekwizytem tej sesji miał być szczególny dla mnie prezent, który jakiś czas temu dostałam z okazji moich urodzin. Jest to rzeźba przedstawiająca miniaturową harfę neoceltycką, pasującą do skali Barbie. Instrument jest z drewna, kołki to ucięte szpilki krawieckie, a rolę strun pełnią nici, zamontowane na harfie w kolorach odpowiadających tym w muzyce: czerwone struny to dźwięki C, a niebieskie to F. Niestety, harfa nie jest nastrojona, ale skoro moje lalki mają gumowe uszy, to nie będzie dla nich różnicy.

Owy podarunek to ręczna robota mojego Lubego, który widocznie nie ma umiaru w zaskakiwaniu mnie swoimi pomysłami i talentem :)
A jeśli dodam, że robił ją z patyczków po lodach, to już w ogóle będziecie zbierać szczęki z podłogi.

Zatem, zapraszam do obejrzenia reszty zdjęć.







 

I na koniec: Tango w towarzystwie Byula Niny. Jak widać, oboje się wpasowują w folkowy klimat i powinni zakładać kapelę.

Ale bym musiała się najeździć na ich próby, bo przecież Nina mieszka dość daleko ode mnie...

To tyle na dziś. Miłego weekendu :)